wtorek, 27 stycznia 2015

Małe zakupy przed wyzwaniem no poo

Hej! :D

Zaczęło się wielkie odliczanie! W związku z tym, że dzień, w którym ostatni raz umyję włosy szamponem się zbliża, postanowiłam zrobić małe zakupy, aby się przygotować ;)
Po pierwsze i najważniejsze: soda oczyszczona. Zdecydowałam się na tą z Delecty (1,05zł za 100g). Jako płukankę wybrałam ocet jabłkowy z Carrefour'a (2,89zł za 225ml). Kupiłam na razie małą buteleczkę, bo tego dnia nie chciałam sobie dokładać ciężaru w torbie, a poza tym butelka jest plastikowa, więc nie bałam się, że się potłucze ;)
Czytając o metodzie no poo w internecie często zwracało się uwagę na szczotkę. Polecano te z szczeciny dzika, ponieważ podobno bardzo dobrze rozprowadzają nasz naturalny olej na włosy. A jako, że szczotki z naturalnego włosia zawsze wzbudzały moją ciekawość, postanowiłam takową zakupić. Poczytałam trochę recenzji i zdecydowałam się na szczotkę "duża" z firmy "Szczotkarnia". Kosztowała 48zł, ale jestem z niej w 100% zadowolona i mogę śmiało powiedzieć, że nie miałam dotąd równie dobrej szczotki. 
Z moich zakupów to by było na tyle ;) Jeśli chodzi o resztę rzeczy, o których mówiłam tutaj, to maskę jeszcze mam, podobnie jak serum i olejek do zabezpieczenia końcówek, więc nie było potrzeby kupować :)

Także na dzisiaj to tyle!
Trzymajcie się ciepło ;)




poniedziałek, 12 stycznia 2015

Mój plan No Poo

Dzień dobry! :D
Pomyślałam, że podzielę się moim planem no poo. Metodę tą zamierzam rozpocząć zaraz na początku ferii. Ponieważ większość czasu przesiedzę w domu, będzie to doskonały czas na przeczekanie "burzy przetłuszczenia" na mojej głowie. Szczerze mówiąc troszkę się boję, że wyłysieję, ale raz się żyje ;)

Plan jest taki:
  • Włosy będę myć raz wodą z sodą, raz samą wodą;
  • Ponieważ boję się przesuszenia końcówek, a za bardzo polubiłam moje dłuższe włosy, będę przynajmniej na początku używała maski nawilżającej od ucha w dół po każdym myciu samą wodą. Skórze głowy zrobię odwyk od jakichkolwiek "chemikaliów";
  • Końcówki nadal będą zabezpieczane serum;
Mało prawda? I o to w tym właśnie chodzi! Właściwie to i tak nagięłam zasady, bo pielęgnacja powinna się opierać na samym punkcie pierwszym. Postanowiłam jednak na początek skupić się na skórze głowy, bo zanim moje naturalne oleje zejdą ze skóry głowy na włosy to trochę czasu minie. Nie wiem jednak co zrobić z olejowniem :/ Jak dotąd to była podstawa mojej pielęgnacji, ale boję się, że soda nie domyje oleju na długości włosa. Wydaje mi się, że przynajmniej na razie będę musiała je odłożyć. Jeśli zaś chodzi o częstotliwość mycia, to specjalnie to pominęłam. Nienawidzę wychodzić do ludzi z przetłuszczonymi włosami, więc jeśli najdzie taka potrzeba, to będę zmuszona je umyć. Ale ponieważ chcemy się odzwyczaić od tego złego nawyku to obiecuję zrobić co w mojej mocy, żeby robić to coraz rzadziej ;)

Trzymajcie kciuki, żeby plan się zrealizował!
Pozdrawiam ;D

niedziela, 11 stycznia 2015

Coś więcej o NO POO

Witam wszystkich tu zebranych! :D

Dzisiaj rozbijemy no poo na części. Co to właściwie jest? Skrót "No Poo" pochodzi z angielskiego "No Shampoo", co oznacza nic innego jak wezwanie "Nie dla szamponu" (w moim wolnym, żartobliwym tłumaczeniu). W metodzie tej chodzi o powrót do naturalnej strony życia i zaprzestanie używania jakichkolwiek detergentów, które oczyszczają naszą skórę głowy nie tylko z tłuszczu, kurzu i brudu, ale również naszych naturalnych olejów, których zadaniem jest ochrona włosa. No bo właśnie jak te oleje mają chronić jak my je zmywamy?! Ok, ok po kolei :D

Sposobów mycia włosów bez wykorzystania szamponu jest dużo. Ja postaram się Wam przybliżyć te, które najbardziej przypadły mi do gustu ;)



Mycie włosów odżywką
 Stosowanie odżywki w roli szamponu proponuje się jako etap wstępny, w ramach "ułatwienia odwyku". Jakkolwiek to brzmi jest to prawda, jeśli się głębiej zastanowić. Dla włosów nagłe zerwanie z "chemikaliami", jak ja je lubię nazywać, będzie szokiem. Dlatego jednym ze sposobów jest wybranie odżywki o jak najbardziej naturalnym składzie i powolne odzwyczajanie włosów. Problem z nią jest jeden. Nie oczyści naszych włosów. Nie ma takiej mocy, przecież jest stworzona do nawilżania. Dlatego nawet stosując tą metodę, czasami trzeba skórę głowy i same włosy oczyścić czymś innym.


Mycie włosów sodą oczyszczoną
Soda oczyszczona już oczyści nasze włosy, gdyż otwiera łuski włosa. Można ją również dodać do szamponu w celu dogłębniejszego oczyszczenia. Ale my nie o tym ;) Sodę oczyszczoną powinno się stosować w proporcjach: jedna łyżka sody na jedną szklankę wody. Po zmoczeniu wodą włosów wylewamy miksturę na włosy, "myjemy" jak zawsze i spłukujemy. Jedne o czym zawsze trzeba pamiętać! Po zastosowaniu tej metody KONIECZNIE trzeba przepłukać/spryskać włosy roztworem wody z octem jabłkowych dla wygładzenia włosów, w proporcji: jedna łyżka octy jabłkowego na jedną szklankę wody. Później wystarczy zaczekać 5 min, żeby ocet jabłkowy
miał czas zadziałać i spłukujemy zimną wodą. Minus jest taki, że soda oczyszczona może przesuszać nasze włosy, dlatego nie zaleca się stosowania jej codziennie. Warto również pamiętać, że proporcje zarówno sody z wodą, jak i octu jabłkowego z wodą nie są sztywne. Jeśli włosy są po umyciu tłuste, to należy zwiększyć ilość sody, jeśli się kręcą, to znak, że użyłyśmy jej za dużo, a jeśli włosy są szorstkie to jest to znak, że powinny dać więcej octu jabłkowego.







Mycie włosów wodą
Ta metoda budzi dużo kontrowersji. No bo jak umyć włosy samą wodą?! Tak naprawdę, to to jest nasz cel. Soda oczyszczona ma nam pomóc na początku w jego osiągnięciu. Ja jednak uważam, że stosowanie później sody od czasy do czasu by nie zaszkodziło, ale to moje zdanie ;) Jak ma się to odbywać? Otóż powinno się myć włosy ciepłą/gorącą wodą w celu rozpuszczenia tłuszczu. Na koniec spłukuje się włosy zimniejszą wodą w celu domknięcia łusek i wygładzenia. I tyle! Z moich obserwacji wynika, że wiele kobiet, które myło na początku włosy sodą oczyszczoną przerzuciło się na samą wodę, ponieważ stwierdziły, że soda za bardzo przesusza ich włosy. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ich włosy z biegiem czasu stały się naprawdę zachwycające.



Mycie włosów jajkiem
Tak! Jajko myje nasze włosy. Sama na początku nie wierzyłam, aż nie zobaczyłam filmiku. Muszę się przyznać, że byłam pod mega wrażeniem. Wystarczyło wziąć dwa jajka (wszystko zależy od długości włosów), roztrzepać je widelcem i nałożyć na włosy jak szampon. Następnie zawinąć włosy folią, a na folię dać ręcznik albo czapkę. Po odczekaniu 20-30min spłukać zimną wodą. Gotowe! Brzmi niewiarygodnie, prawda?



Wymienione wyżej sposoby wydają mi się być najmniej czasochłonnymi, najbardziej prostymi i, co najważniejsze, skutecznymi. Najważniejsze to nie zniechęcać się, ponieważ na początku włosy będą błagały o powrót do szamponu, ale trzeba być nieugiętym! :D
Z mojej strony to tyle. Mam nadzieję, że któraś z tych metod Was zainteresuje na tyle, żeby ją wypróbować.
                                                
Powodzenia! :D
 

sobota, 10 stycznia 2015

Poznajmy się! Czyli moja włosowa historia i no poo :)

Na samym początku należałoby się przywitać, tak więc witam Was bardzo cieplutko ;)

Jak to już mamy za sobą, to wydaje mi się, że na miejscu będzie przedstawić moje włosy. 
Są one w kolorze jasnego blondu, chociaż często kolor ten zmienia się w zależności od tego jaki mają dzień i od tego jaka jest pora roku (wydaje mi się, że każdy naturalny blond tak ma). Oprócz tego od dziecka są one niestety cienkie... Pamiętam, że jak chodziłam do przedszkola mama nie czesała mi warkoczy, bo wyglądały jak mysie ogonki ;) Były jednak długie i proste. Po Pierwszej Komunii mama uparła się, żeby je obciąć. Jak chciała - tak zrobiła i skończyłam z włosami do ramion. Wtedy jednak coś się zmieniło, bo z prostych zrobiły się... falowane! Pamiętam, że ta zmiana bardzo mi się spodobała ;) Próbowałam je później zapuścić, ale niestety byłam bardzo niecierpliwa. Jak tylko włosy mi odrastały, to chodziłam je ściąć. I tak w czwartej klasie podstawówki, kiedy znowu poszłam dokonać "wielkiej zmiany" u fryzjera pokazano mi prostownicę... Przypominam sobie, że bardzo mi się spodobał efekt już zapomnianych prostych włosów, a fryzjerka śmiała się, że mama będzie mi musiała kupić prostownicę. Jak patrzę na to z perspektywy czasu to mam ochotę potrząsnąć tą panią. Od tego czasu zaczęłam wierzyć, że bez wyprostowania włosów moja fryzura nie wygląda dobrze. No i zaczęło się prostowanie! Wiadomo, że włosy zaczęły się niszczyć, co spowodowało, że po każdym umyciu głowy miałam "sianowate" fale, które po rozczesaniu były trochę rozprostowane ale bardziej napuszone. Jako jedyny ratunek uznawałam wtedy prostownicę. Przez trzy lata chodziłam do różnych fryzjerów. Każdy z nich widział, że moje włosy z natury się falują, jednak na koniec i tak prostował je. A ja dalej utwierdzałam się w przekonaniu, że bardziej twarzowo musi mi być w prostych włosach. Rzecz oczywista tak nie było. Po wyprostowaniu moje włosy szybciej się przetłuszczały i były jeszcze bardziej przyklapnięte. W efekcie wyglądałam jak zmokła kura. Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu! Będąc w gimnazjum poszłam do salonu fryzjerskiego, który poleciła mi koleżanka. Pamiętam, że byłam bardzo zrezygnowana i zapytałam się fryzjerki co by mi poleciła. Zdecydowałyśmy się na ścięcie włosów na prosto do ramion, wycieniowanie ich, żeby były lżejsze i żeby wydawało się, że jest ich więcej oraz na ścięcie na krótko grzywki, również na prosto. I największy cud stał się przy modelowaniu! Otóż pani fryzjerka, jak wszyscy inni fryzjerzy, zauważyła, że moje włosy się falują iiii... pozwoliła im się naturalnie ułożyć! Pokazała ile pianki mam nakładać, żeby wydobyć skręt włosów i jak je suszyć, żeby to jakoś wyglądało. Może to niewiele, ale jak dla mnie to była ogromna zmiana. Od tego momentu prostownica dotykała jedynie mojej grzywki. Zauważyłam wtedy, że włosy miały tendencję nie tylko do falowania, ale i kręcenia. Przy dużej wilgotności powstawały naprawdę ładne loczki, szczególnie z krótszych włosów (czyli też z mojej grzywki -  wrrr...). W końcu postanowiłam iść krok dalej. Denerwowało mnie, że jeśli nie wystylizowałąm włosów to wyglądały jak siano. Poza tym robiło mi się smutno na widok długich, pięknych włosów moich koleżanek i ich fryzur. Z moich cienkich włosów nie można było zrobić nawet kucyka, bo wyglądał po prostu śmiesznie. Rok temu postanowiłam to zmienić. Zaczęłam czytać blogi włosomaniaczek i oglądać filmiki o włosach na YouTube. Kupiłam wcierki, maski, zaczęłam olejować włosy, myć je delikatnymi szamponami, pozwalałam im naturalnie wysychać, zabezpieczałam końcówki i podcinałam te zniszczone. Dzięki tej pielęgnacji włosy rosły szybciej niż zazwyczaj i zaczęły zdrowiej wyglądać. Niestety nadszedł dla mnie czas egzaminów... Przez stres, który im towarzyszył wypadła mi około połowa włosów z głowy... Nie przesadzam. Nawet ludzie z mojego otoczenia zauważyli, że moja fryzura straciła na gęstości. Na dzień dzisiejszy moje włosy sięgają do połowy łopatek, nadal są cienkie i falowane, teraz dodatkowo przerzedzone. Mają tendencje do przesuszania i puszenia się. Są jednak zdrowe, a to mnie cieszy najbardziej. 


Moje włosy po umyciu i nałożeniu maski.


Co jednak skłoniło mnie do podjęcia wyzwania no poo?
Przez ten rok włosomaniactwa miałam różne szampony. Zaznaczam, że każdy z nich był starannie wybierany. Słowem: stawiałam na jak najbardziej naturalny skład. Oczywiście oczyszczałam włosy dogłębniej mniej więcej raz na tydzień. Niby było wszystko dobrze, ale włosy nadal były tak jakby "tępe", szczególnie na drugi dzień. Nie spływały "naturalną taflą" tak jak w reklamach. 
Pamiętacie, że moim celem jest zagęszczenie włosów? Szukając "cudownego środka" natknęłam się na stwierdzenie, że włosy powinno się być codziennie, aby stworzyć dogodne środowisko cebulkom włosów. Zaintrygowana postanowiłam najpierw zobaczyć jak moje włosy reagują na drugi dzień po umyciu. Okazało się, że drugiego dnia wypadało mi więcej włosów niż pierwszego. Różnica w wypadaniu była znacząca, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że na drugi dzień włosy wyglądały na tyle nieświeżo, że konieczne było użycie suchego szamponu. Zachęcona tym faktem, zaczęłam myć włosy codziennie metodą OMO. 
Wszystko pięknie ładnie, więc czemu jestem niezadowolona? Otóż zaczęło mnie męczyć to codzienne mycie. Nie zawsze mam na to czas, a bez tego włosy na drugi dzień wyglądają bardzo nieświeżo. Tydzień temu przypomniałam sobie o filmiku pewnej Pani. Ona również miała problem z wypadaniem i puszeniem się włosów i winy dopatrywała się właśnie w szamponach! Pomogła jej właśnie metoda no poo. I znowu moja ciekawa świata dusza miała zajęcie ;) Czytałam i czytałam, aż zdecydowałam, że dość tej teorii i czas wypróbować to na sobie!
Skąd więc pomysł na tego bloga? Prawda jest taka, że metoda no poo jest na polskich stronach nieznana, a jeśli już to (opierając się na wypowiedziach w komentarzach) budzi postrach. Chcę więc, choć troszkę przybliżyć innym moją przygodę z no poo. Nie ukrywam, że będzie to dla mnie również motywacja, ponieważ odzwyczajenie skóry głowy od "chemikaliów" jest podobno ciężkie ;) 
Mam nadzieję, że rozwieję parę niejasności związanych z no poo, i po cichutku liczę na Wasz doping ;)

Pozdrawiam! :D